Rozwiązujesz dyktando:
Wietrzny dzień
Tego wrześniowego dnia po dumnym, spokojnym, czułym i delikatnym wietrze, który z zaskakującą roztropnością przemierzał pobliskie dróżki i polany nie było nawet śladu – jego miejsce zajął frymuśny, niezrównoważony wicher. O ile ten pierwszy podróżował w jednym kierunku, tak następca dął, dmuchał, chuchał we wszystkie strony najsilniej, jak tylko mógł, aby po pozrywaniu słabiutkich listków ze starych dębów i zagarnięciu niektórych naziemnych chwastów delikatnie zwolnić, uspokoić się, z pchania do tyłu przejść do delikatnego muskania warg, świetnie grając jakby zwodniczego uwodziciela czyhającego na kolejną zdobycz, aby kusić, czerpać przyjemność z dotyku, po czym brutalnie okłamać, oszukać, naruszyć zaufanie i postawić pod znakiem zapytania całą namiętność i zaufanie – z tą różnicą, że poczucie go na swojej skórze nie powodowało ukojenia ani nagłego przypływu endorfin, a raczej stanowiło wielki finał tego, co uczynił przed chwilą; stał się dopełnieniem przeszywającego dreszczu, stukotu zęba o ząb, gęsiej skórki pokrywającej kończyny – jak gdyby ukochany z przeszłości chichrający się w twarz osobie, z którą grał w brudne gierki, z której sobie zażartował, którą oszukał i zdradził.