Rozwiązujesz dyktando:
Lewa Ręka Boga – recenzja – 1
Pierwsze spotkanie z „Lewą Ręką Boga” autorstwa Paula Hoffmana odbyłam już jako uczennica szkoły podstawowej. Po ponownym przeczytaniu czuję, że te kilka lat zmieniło nieco sposób, w jaki teraz patrzę na lekturę. Wtedy zwracałam uwagę na zupełnie inne aspekty książki. Niesamowitym zdarzeniem było już samo to, że z własnej woli sięgnęłam po tak opasły twór. Aż 448 stron, jak na dziesięcioletnią mnie — nie tak źle, choć zapewne połowy treści i tak nie zrozumiałam. Książka wchodzi w skład trylogii o takiej samej nazwie.
Głównym bohaterem „Lewej Ręki Boga” jest młody akolita, Thomas Cale. Chłopak mieszka w Sanktuarium, jak wielu jemu podobnych. Ale Cale wyróżnia się z tłumu młodych mężczyzn. Nie chodzi o jego wygląd, bo choć nie jest wymuskanym przystojniakiem — raczej nie można mu niczego zarzucić. Thomas jest wręcz genialnym zabójcą. Odkupiciele, pełniący rolę opiekunów, trenują tysiące chłopców, ale żaden nie równa się głównemu bohaterowi. Przez szczególny… talent… mogłoby się zdawać, że Cale jest wychwalany i traktowany specjalnie. Otóż nie — przez to Odkupiciel Bosco (odpowiednik naczelnika) znęca się nad nim bardziej, chcąc stworzyć z niego maszynę do zabijania.