Rozwiązujesz dyktando:
Bajka o koronawirusie
Życzę Wam powodzenia w rozwiązywaniu dyktanda
W tak dalekiej, ale jednak bliskiej krainie o nazwie Wirusolandia mieszkało wiele rodzin wirusów. Można powiedzieć, że każda rodzina wręcz ścigała się ze sobą o to, która sprawi, że pochoruje się więcej żywych organizmów. Pewnego dnia podczas rozmowy wirusy zaczęły się przechwalać:
– Ha! Ja sprawiłem, że myszy leciała dzisiaj krew z nosa! – chwalił się jeden.
– A ja, że Staś wymiotował i wymiotował, a potem bolała go głowa i brzuch! – przerwał mu drugi.
– Przeze mnie uschły wszystkie kwiatki w ogrodzie! – powiedział inny.
– To jeszcze nic! Ja wywołałem wysypkę na całym ciele Kasi i jej kota, tak swędziała i bolała, że Kasia aż się popłakała, a kot stracił połowę futra! – zaśmiał się czwarty z wirusów.
I tak na wyrządzaniu krzywdy ludziom i chwaleniu się innym mijały wirusom godziny, dni, tygodnie, miesiące, a nawet lata. Gdy tak mijał im te godziny, dni. tygodnie, miesiące i lata wirusom zaczęło się nudzić. W końcu Pryszcze, bóle mięśni, bóle głowy, katar, grypa… Wszystko to już przecież było! Zwołały więc wielką naradę, wirusy z całej Wirusolandi przyjechały na nią z zaciekawieniem. Postanowiły stworzyć na nim najgorszego wirusa na świecie, żeby każdy bał się go tak, jak jeszcze żadnego innego przed nim. Gdy tylko to ustaliły to szybko wzięły bardzo głęboki kocioł i wsypały do niego mnóstwo złych składników i mocno oraz długo mieszały całą mieszankę. Po paru dniach z kotła wyszedł najbrzydszy i najbardziej oślizgły wirus jakiego kiedykolwiek widziały. Był cały szary, z czerwonymi gąbeczkami, obsypany pomarańczowymi wypryskami. Wszystkie wirusy pogratulowały sobie sukcesu i nawet je chociaż nie miały uczuć przeleciał strach. Wirus szybko sprawił, że Wirusolandi wszyscy się go bali i z tego powodu podporządkował sobie wszystkie rodziny był tak dla nich okropny, zły i bezwzględny, że kazał sobie zrobić nawet złotą koronę. Wkrótce po ich otrzymaniu, opuścił królestwo wirusów i ruszył w świat. Pierwszym krajem, który odwiedził były Chiny, a dokładniej miasto Wuhan. Najpierw na swej drodze spotkał małego nietoperza. Dotknął go i sprawił, że nietoperz zaczął mocno kaszleć i wcale nie mógł latać. Koronawirusowi podobało się krzywdzenie nietoperzy, ale to mu nie wystarczyło. Pragnął sławy na całym świecie i uznania w królestwie wirusów, a tego na pewno nie osiągnąłby kończąc na nietoperzach. Pewnego dnia zdarzyło się,do jaskini nietoperzy, wszedł człowiek, żeby upolować nietoperza. Wirus od razu pomyślał, że to jego wielka szansa! Gdy ludzie byli chorzy wirusy były bardzo, ale to bardzo szczęśliwe, więc i w tym przypadku wirus poczuł, że może za chwilę poczuć się dumny z siebie. Nietoperz z powodu choroby akurat kichnął wirus od razu wykorzystał swoją szansę i wystrzelił jak z procy. Dla wirusa na całe szczęścia, a dla człowieka na całe nieszczęście nie mył rąk i nie dbał o higienę. Koronawirus wykorzystał te szansę i szybko dostał się najpierw do jego nosa, a następnie pokonał drogę do płuc. Trochę w nich pobuszował, żeby rozpoznać ludzkie płuca i ciało, a następnie po rozpoznaniu zaczął wywoływać gorączkę, bóle całego ciała człowieka, duszący kaszel i osłabienie. Człowiek miał wielu znajomych którzy tak jak on nie dbali o higienę i często się spotykali, a po paru dniach mieli takie same objawy. Gdy wiadomości te doszły do Wirusolandi zapanowały czyste szaleństwo i radość. Chorych było coraz więcej, a koronawirus rozhulał się w najlepsze; jego sława była tak wielka, że zaczęto nawet pisać o nim w ludzkich gazetach! W Wirusolandi wszyscy coraz bardziej się cieszyli i radowali. Tymczasem w świecie ludzi sytuacja nie przedstawiała się już tak kolorowo bardziej czarno. Wszyscy zaczęli masowo zapadać na chorobę wywołaną przez koronowirusa przez co koronawirus i wszystkie wirus były z siebie bardzo dumne. Szpitale były przepełnione, sygnał karetek non stop rozbrzmiewał na ulicach a lekarze, którzy mieli ręce pełne roboty, opadali powoli z sił. Wirus zaczął powoli podróżować po całym świecie i również udawało mu się zarażać ludzi. Nagle mądrzy naukowcy zauważyli, że koronawirus bardzo nie lubi zwykłego mydła. Ludzie zaczęli stosować się do zaleceń naukowców, a po jakimś czasie zauważono, że ten kto często mył ręce, praktycznie wcale nie chorował. Pomocne okazywało się również zakrywanie buzi łokciem podczas kaszlu, dzięki czemu wirus nie mógł przedostawać się do innych osób. Byli ludzie tacy, ale byli też ludzie niezalecający się do zaleceń naukowców i chodzili do sklepów, restauracji, organizowali imprezy, a kaszleli i kichali specjalnie nie zasłaniając buzi łokciem podczas kaszlu i kichania naukowcy nie cieszyli się za bardzo. A koronawirus tylko na to czekał. Najbardziej chorowali ludzie już na coś chorzy albo starsi – babcie i dziadkowie. Mieli bardzo dużo problemów, żeby wyleczyć się z choroby wywołanej przez koronawirusa. Świat ludzi pogrążał się w coraz większym chaosie, a wirus triumfował. Wtedy właśnie ludzie postanowili, że za wszelką cenę muszą znaleźć sposób, żeby go pokonać i uniemożliwić mu chodzenie od człowieka do człowieka. Postanowili więc… schować się przed nim we własnych domach! Wirus bardzo nie lubił domów ludzi. Dużo w nich było ohydnie pachnącego mydła, z każdego kąta patrzyły na niego groźnie wyglądające miotły, ścierki i mopy. Koronawirus był przecież wirusem światowym, królem wirusów! – kochał chodzić po galeriach handlowych, autobusach, pociągach, samolotach, uwielbiał latać na skrzydłach kaszlu. Aż tu nagle, kiedy skończył z jednym człowiekiem i rozglądał się za kolejnym na ulicy miasta, okazało się… że nikogo nie ma w pobliżu. Jeszcze przez jakiś czas chodził i szukał, przemieszczał się od jednego przystanku autobusowego do tramwajowego, pohuśtał się trochę na placu zabaw przy szkole, ale żaden człowiek się nie pojawił. W końcu wyszło słońce, popadał deszcz, spadł pierwszy śnieg, a koronawirus, nie mogąc chwalić się już przed innymi wirusami chorobami, które wywołał, zawstydzony i pokonany schował się gdzieś bardzo głęboko i prawie zniknął.
Trzymajcie się ciepło, myjcie ręce i zostańcie w domu! Tylko wtedy uda nam się wspólnie opanować to nowe paskudztwo. Życzę wam zdrówka!