Rozwiązujesz dyktando:
Dyktando 2008.
Oto trzej starzy przyjaciele: podający się, za wicehrabię zażywny Zabużanin, zawsze na tużurku; eksmarynarz, który jako bosmanmat służył na krążownikach i trałowcach, a dziś nosi się skromnie, choć chędogo, oraz podstarzały playboy, który, choć jest półgłuchy i niedowidzi, zachował wszakże rześkość i epatuje ekstrawaganckim przyodziewkiem. Zżyci z dawien dawna, zjeżdżali się na niemalże regularnych co trzytygodniowych balangach. Czasem to było garden party, kiedy indziej barbecue, nieraz zwykła bibka. Na ogół w co trzeci czwartek, wpół do czwartej, do podszczycieńskiej nadleśniczówki, dokąd zmierzali chyżo wszyscy, spoza granic województwa warmińsko-mazurskiego, a jeden a z huculszczyzny. Można by było mniemać, że ta bądź co bądź ponadpółwieczna przyjaźń, scementowana hektolitrami piwa i kwintalami combrów i pieczeni, jest dla nich li tylko źródłem niewyczerpanej frajdy. Niestety, od niedawna wszystkie w ogóle ich dysputy, nawet na temat ich hobby: rybołówstwa i myślistwa, zaczęły, jakby na przekór, rodzić dysharmonię, niesnaski, nawet swary. Doszło do tego, że już od początku każdy był z lekka podenerwowany i czyhał na blamaż innego. Na koniec doszli nareszcie wespół do konkluzji, że kontynuowanie tych konwentykli jest bezsensowne. Gdybyż sprawa była tak prosta! Niezadługo skonstatowali, że bez siebie skapcanieją i zdziadzieją na trójnasób rychlej. Cóż by im mogło zastąpić spotkania? Otóż wszechobecny Internet, w którym mogą tak łatwo siebie wzajem odnaleźć, spotkać i nie nazbyt szybko się żegnać. Dziś już się nie handryczą o byle co, a jeśli nawet się czasem poprzekomarzają, to łatwo im wrócić do zgody. Tylko piwo piją już każdy na własną rękę.