Rozwiązujesz dyktando:

Dyktando na Święto Niepodległości 2021 (szkoła średnia)

Tu i ówdzie wśród uczniów, zwłaszcza gdy na horyzoncie klasówka albo matura, słychać głosy, że matematyka to przedmiot nużący, uciążliwy, uprzykrzony, żmudny, słowem: niepotrzebny. Nieprzychylne sądy o królowej nauk mają rzekomo humaniści, ale zdarza się nierzadko, że zastrzeżenia pochodzą od samych nauczycieli. Czyżby słusznie?
Tymczasem właśnie wśród polskich matematyków był człowiek o niezrównanej umysłowości i ponadprzeciętnych możliwościach. Próżno dziś szukać takich herosów. Stefan Banach – bo o nim mowa – dowiódł, że matematyka to rzeczywiście najpotężniejszy twór ludzkiego ducha. Dziś jest uważany – całkiem zasłużenie – za jednego z największych matematyków wszech czasów i porównywany z Kopernikiem i Skłodowską.
Życie Banacha, podrzutka o góralskich korzeniach, obrosło legendą. Znał sporo języków, w tym francuski i hebrajski. Nie stronił od używek. Studiów nie skończył (miał tylko półdyplom) i byłby niechybnie przepadł, ale zrządzeniem przypadku jego ożywioną matematyczną dyskusję z kolegami usłyszał kiedyś w parku profesor Hugo Steinhaus ze Lwowa. To, że odkrył wówczas Banacha, uznawał odtąd za swój największy sukces… Sam Banach trafił później na politechnikę, gdzie bez trudu uzyskał habilitację i profesurę, i to mając zaledwie trzydzieści lat. Imponujące, nieprawdaż?
Steinhaus powtarzał, że polska produkcja matematyków jest wyżej ceniona w świecie niż wytwórstwo konserw, tekstyliów i radioodbiorników. Było w tym sporo prawdy. Banach, nietuzinkowy jako naukowiec, miał klasę również jako człowiek i urzekał patriotyzmem. Kiedy zaproponowano mu prestiżowe stanowisko w USA z pensją przewyższającą wszelkie wyobrażenia, odrzekł, że to za mało, aby opuścić Polskę, i z miejsca zakończył sprawę.

Zaloguj się, aby rozwiązać dyktando