Rozwiązujesz dyktando:
Dyktando na Święto Niepodległości 2020 (dorośli)
Sen Witkacego
Pośrodku Orlej Perci, gdzieś pomiędzy Kozim Wierchem a nienazwaną przełęczą nad Zawratem, potknąwszy się, poczułem ni stąd, ni zowąd zew tatrzańskiej otchłani. Wbrew jednakże Newtonowskim twierdzeniom moje jestestwo nie leciało w dół, lecz jęło się wznosić ku sinoniebieskim chmurom tak, że w okamgnieniu nie tylko Tatry Wysokie, nie tylko wysoczyzna podhalańska i ziemia pcimska, ale i Wzniesienia Południowomazowieckie, a po chwili i cała ojczyzna ujawniła przede mną swe nowo uformowane kontury. Ojczyna. Czy nie czas, coby raczej matczyzną się zwała? Mojali to wizja jedynie? Anibym śmiał tak sądzić. Ojczyznę fundują oto zacięte facjaty pseudopatriotów, których megaszczękościsk jest uzewnętrznieniem quasi-uniesień i pseudowzdęć, nakazujących haratanie wszystkich nie-Polaków, nie nasze prawa uznających, lecz obce. Watahy karłów i gnomów ze zwarzonymi minami i żelazno-gumowymi prętami, owych pół Sobieskich, pół Żółkiewskich, w imię iście mickiewiczowskich fantazmatów heroizmu i mesjanistycznych niby-mrzonek mylących patriotyzm z partiotyzmem, nieszczęsnym partyjniackim, dulszczyzną cuchnącym, żądającym anihilacji autoświadomości serwilizmem. Widzę wyraźnie ćwierćwojowników, jak w owym mieście ogrodzie tłumią się od ulicy św. Rocha do gmachu Krajowej Rady ds. Męczeństwa i Ofiarności, jak chyłkiem przemykają w tę i we w tę popod murami kościoła dominikanów, tropiąc Semitów i innychquasi-wrogów. Zhardzieli ostatnio, sczytując wręcz z oczu obco brzmiące, hiperskrótowcami wyrażane postawy. Ich pochód niknie w kłębach różowoczerwonej mgły, z której stopniowo wyłania się ni stąd, ni zowąd w miejsce ojczyzny – matczyzna. To zrazu tłum pięknolicych blond dziewic, cud-kobiet, Zoś Samoś, eksżon, herod-bab i kobiet wampów, wojowniczek nie od święta, lecz na co dzień. Ich bój znaczony jest nie strupieszałymi zwłokami o niepolskim genotypie, lecz zwycięskimi stosami śnieżnobiałego prania, zestawami przegrzebków, spaghetti bolognese i wolno gotowanej wołowiny na wolno stojących kuchenkach, także deserów w rodzaju kremu brulee, a nade wszystko uśmiechem a la carte. Pozakulinarne, niedomowe i skądinąd nieoczywiste wymiary ich heroizmu znaczone są praktykami copywritera, pielęgniarza alpinisty czy zoopsychologa. Niepatriarchalne te zharowane osiągnięcia wcale nie najmniej patriotycznymi mi się objawiają. Ech, uchwalono by nam wreszcie matczyznę, a nimbyśmy się obudzili, już by nie piękniej się tylko, lecz nadto spokojniej żywot toczyło…