Menu lektury:
Raport Witolda
Zamień czytanie na oglądanie!
W tej chwili widzisz tylko 50% opracowania
by czytać dalej, podaj adres e-mail!Zamień czytanie na oglądanie!
Problematyka
Witold Pilecki był jednym z najbardziej odważnych postaci II WŚ, który na ochotnika poszedł do KL Auschwitz.
Bohater ten, który podobnie jak gen. August Emil Fieldorf 'Nil’, brał udział w I WŚ, zapisał się również złotymi zgłoskami podczas II WŚ.
W trakcie Wojny Obronnej ’39r. walczył w ramach Armii Prusy oraz na Przedmurzu rumuńskim.
Witold Pilecki na ochotnika zgłosił się do wywózki w trakcie tzw. II Łapanki Warszawskiej.
„Raport Witolda” jest zestawieniem faktów, czasami dochodzą pewne uczucia.
Witold Pilecki opisuje obóz jako nieziemski świat, gdzie obowiązują inne zasady. Ludzie byli poniżani. Witold opisuje bestialstwo Niemców.
Strażników obozowych Rotmistrz opisuje jako „niby ludzi”.
Organizuję spacery jako „O historii. Z pasją Rafał Adamowicz”, w tym również opowiadam spacerowiczom o pośmiertnie awansowanym na pułkownika Witoldzie Pileckim. Ruszamy spod domu, przy al. Wojska Polskiego w Warszawie i mam zawsze jedno pytanie, skąd Witold wiedział, że trafi akurat do obozu, że nie zostanie wykończony na Pawiaku, bądź też na Alei Szucha?
Witold był przede wszystkim człowiekiem wielkiej wiary, otrzymał numer obozowy 4859, który uznał za szczęśliwy, gdyż cyfry środkowe jak też te po bokach, dodane do siebie tworzą trzynastkę, którą nasz bohater uznał za szczęśliwą.
Tworzenie ruchu oporu w KL Auschwitz, wraz z takimi postaciami jak dr Dering oraz bokser Pietrzykowski, który był osadzony również w Neuengamme, było czymś niezwykłym, jak na warunki takiego miejsca.
Witold pozostał człowiekiem wielkiej wiary, pomimo doznanych przykrości w obozie koncentracyjnym.
Czytając „Raporty”, po które sięgałem wielokrotnie, przygotowując się do pełnionych przeze mnie obowiązków zawodowych przewodnika, znajduję tam opisy Niemców, jedni strażnicy pastwili się nad osadzonymi, inni natomiast okazywal
Zamień czytanie na oglądanie!
Geneza utworu i gatunek
Rotmistrz Witold Pilecki był jednym z najodważniejszych ludzi doby II WŚ, który – zgodnie z poleceniami centrali Polskiego Państwa Podziemnego – w trakcie łapanki dał się pojmać w mieszkaniu ciotki mieszczącym się przy Alei Wojska Polskiego w Warszawie i wywieźć do KL Auschwitz. Raporty Witolda są istotne, gdyż obok tych sporządzonych przez Karskiego (którego ławeczka znajduje się nieopodal Muzeum Polin), są wiarygodnym źródłem wiedzy nt. Holokaustu.Raporty sporządzone przez rotmistrza, którego Minister Obrony Narodowej Tomasz Siemioniak pośmiertnie awansował do stopnia pułkownika, stanowią narrację osobistą, w której autor dzieła starał się przedstawiać informacje w sposób faktograficzny, bez odwoływania się do życia osobistego i bez fragmentów naznaczonych emocjami.Dla historyków dokument ten ma wielkie znaczenie, gdyż jest to unikatowe świadectwo nt. wydarzeń II wojny światowej i Holokaustu, sporządzone przez bezpośredniego uczestnika tych wydarzeń, więźnia obozu koncentracyjnego – prawdziwego piekła na ziemi.Pilecki spisywał
Zamień czytanie na oglądanie!
Streszczenie szczegółowe
Witold Pilecki miał za zadanie napisać suchą, pozbawioną emocji relację o tym, co widział i czego doświadczył w obozie koncentracyjnym. Przyczyną takich sugestii kolegów było to, że trzymanie się faktów będzie wartościowsze niż okraszanie ich komentarzami. Jednak autor raportu wiedział, że opisywanie zdarzeń bez emocji będzie niemożliwe, ponieważ te odcisnęły na nim piętno. Uważał on też, że przedstawienie towarzyszących mu odczuć doda tekstowi głębi i autentyczności.Pilecki podał nieprawdziwe informacje dotyczące jego aresztowania – mówił o dobrowolnym stanięciu w piątki, czyli o ustawieniu się w łapance urządzonej przez Niemców 19 września 1940 roku. Tak naprawdę dał się aresztować w mieszkaniu szwagierki. Być może chronił tajemnicy konspiracyjnych spotkań i ustaleń dokonywanych podczas tych zebrań. Został zawieziony do koszar Szwoleżerów na Żoliborzu. Niemcy spisali dane aresztowanych i odebrali im ostre przedmioty, a następnie ustawili ich na dwa dni na ujeżdżalni. Ludzie byli bici pałkami gumowymi; spali na ziemi. Teren był cały czas pilnowany i oświetlony. Niektóre rodziny płaciły ogromne pieniądze esesmanom, by wykupić swoich bliskich. Na placu było ponad tysiąc osiemset osób. Nikt nie próbował uciekać. Pileckiego to irytowało – miał ochotę poderwać tłum do działania. Proponował taką akcję swojemu współtowarzyszowi, Sławkowi Szpakowskiemu. Z drugiej jednak strony wiedział, po co tu jest i nie chciał narażać swojej misji na niepowodzenie. 21 września załadowano więźniów do wagonów towarowych. Wieziono ich cały dzień. Nie dostali oni jedzenia ani picia. A pić chciało im się bardzo, bo z podłogi podczas wstrząsów unosiło się wapno. O godzinie 22.00 pociąg się zatrzymał. Zaczęto rozładowywać wagony. Pilecki opisał to doświadczenie jako koniec znanego mu świata. Niemcy robili wiele, by złamać więźniów już na samym początku. Esesmani krzyczeli, grozili bronią, bili i kopali wysiadających, szczuli psami. Strażnicy kazali jednemu z więźniów biec i zabili go za ucieczkę, a następnie wykonali wyrok na dziesięciu mężczyznach w ramach odpowiedzialności zbiorowej za ucieczkę zabitego. Ciała ciągnęli po ziemi i napuszczali na nie wściekłe psy.Na bramie obozu w Oświęcimiu widniał napis „Arbeit macht frei”. Pilecki oceniał sytuację – widział pojedynczy (jeszcze) drut kolczasty i esesmanów z psami. Wiedział, że o ucieczce nie może być mowy. Więźniów dokładnie policzono. Na wielkim placu autor raportu dostrzegł ludzi, których określił jako zwierzęta lub obłąkanych. Kopali leżących, krzyczeli, śmiali się. Potem zrozumiał, że byli to CAPO (kapo) – więźniowie nadzorcy.. Pilecki szybko zorientował się, że w obozie nie działają żadne normalne zasady i przepisy. Zauważył też, że najbardziej gnębiona była inteligencja. Okazało się, że transport, w którym był Pilecki, został zakwalifikowany jako zugang (nowy transport) bandytów polskich atakujących ludność niemiecką. Więźniowie mieli zostać ukarani za przestępstwo, którego nie popełnili. Sprawdzono ponownie ich stan liczebny i wysłano do kąpieli. Nadal łamano ich psychicznie. Zbrodniarz wojenny Seidler mówił im o porcjach żywieniowych, które pozwolą im przeżyć tylko sześć tygodni. Gdyby przeżyli dłużej, mieli trafić do grupy więźniów szczególnie surowo traktowanych. Pilecki wspominał o oddawaniu przez nowych więźniów przywiezionego chleba (mówi, że wtedy jeszcze nie był wystarczająco przez nich doceniany – głód przyszedł później). Wszystkim odebrano ich ubrania, dano pasiaki, ogolono głowy i ciało, skropiono wodą i kazano w zębach trzymać tabliczkę z numerem (za niesienie jej w ręce Pileckiemu wybito dwa zęby). Pilecki miał numer 4859. Autor raportu opisał oznaczenie na ubraniach więźniów: winkel – trójkąt skierowany wierzchołkiem w dół. Kolory trójkątów oznaczały przestępstwo, za które więzień był w obozie (przestępcy polityczni nosili czerwony, kryminaliści – zielony, gardzący pracą w III Rzeszy – kolor czarny, świadkowie Jehowy – fioletowy, a homoseksualiści – różowy; Żydzi mieli trójkąt niebieski, a pod nim żółty skierowany w górę – powstawała w ten sposób gwiazda Dawida; narodowości inne niż niemiecka i żydowska miały literę – pierwszą od nazwy narodu, np. Polacy – P). Pilecki miał trójkąt czerwony. Trafił na blok 17 – pod krwawe rządy blokowego Aloisa Stallera (w latach 60. był sądzony za zbrodnie w obozie). Został przez niego wybrany do utrzymywania porządku na bloku. Chociaż porządek był, blokowemu nie podobały się metody nadzorujących – liczył na bicie i poniżanie współwięźniów. Zmienił porządkowych. Pilecki poznał też, czym jest praca w obozie. Latem pobudka była o 4.20, zimą o 5.20. Od pobudki do zbiórki mijało zaledwie kilka chwil. Sala bloku musiała być już posprzątana. Do toalet więźniowie ustawiali się w kolejkach. A w samej latrynie capo po krótkim liczeniu bił tych, którzy za wolno z niej korzystali. Wielu wpadało do dołu. Do pomp, by się umyć, też były tłumy. Oczywiście, nie wszyscy mieli szansę dostać się do wody. Co nie przeszkadzało wieczorem bić więźniów za brudne stopy. Na śniadanie była kawa lub herbata bez cukru (a raczej imitacja tych napojów). Posiłki były płynne – zupy na bazie brukwi i koncentratu AVO. Pilecki unikał niektórych płynów, żeby nie dostać opuchlizny (jak wielu innych). O 5.45 brzmiał gong wzywający na apel. Odliczano więźniów. Gdy stan liczebny się nie zgadzał, szukano nieobecnych (którzy czasem zaspali lub się schowali) i najczęściej publicznie zabijano. Gdy ktoś chciał się zabić – powiesić lub świadomie kierować się w stronę drutu kolczastego, za co groziło rozstrzelanie – nie wolno mu było przeszkadzać. Blokowi i starsi obozowi rekrutowali się z więźniów – za właściwą postawę (okrucieństwo wobec innych) można było wspinać się w hierarchii obozowej (tak było z Bronisławem Brodniewiczem i Leonem Wieczorkiem). Ale zawsze najwyższą władzą byli esesmani. Na apelu blokowi wyrównywali szeregi swoimi metodami – najczęściej kijami. Ernst Krankenmann – wyjątkowy sadysta – stosował nóż (pomimo tego, że Niemcom odpowiadały jego działania, wysłano go transportem do zagazowania, ale już w wagonie pozwolono więźniom go zabić – ci go powiesili). Pilecki chciał rozpocząć swoje zadania, swoją pracę – czuł, że wśród więźniów może znaleźć ludzi pragnących odwetu za wszystkie tortury. Po apelu komanda ruszały do pracy. Pilecki dostał się do tego, w którym woził żwir na taczkach. Odkrył on potem, że żwir był potrzebny do budowy krematorium. Praca była ciężka, zwłaszcza dla inteligentów. Miała być wykonywana biegiem i wymagała siły i sprytu. Osoby, które nie nadawały się do pracy, zabijano. Od 1.30 do 12.30 odbywał się kolejny apel. Potem była godzina na obiad. A później praca do wieczora. Po trzech dniach takiej pracy Pilecki zrozumiał, że i na niego przyjdzie pora, bo zaczynało mu brakować sił. Blokowy przyjął go z powrotem na porządkowego. Pilecki opisał swoje zadanie, dla którego zjawił się w obozie. Chciał założyć organizację wojskową w celu podtrzymywania ludzi na duchu, dostarczania informacji i paczek z zewnątrz, wyzwolenia w przyszłości więźniów. Wciągał do niej ludzi, których znał już w Warszawie (nie podawał nazwisk – numerował swoich współtowarzyszy, zachowując w ten sposób konspirację). Budował piątki, które o sobie nie wiedziały, a które zbierały wokół siebie kolejnych chętnych. Gdy pewnego dnia Pilecki jako porządkowy zgłosił blokowemu trzech chorych, ten się wściekał, kopał leżących i wszystkim (Pileckiemu też) kazał iść do pracy. Autor raportu sprytnie dostał się do tych, którzy nie szli pracować, za to mieli mieć gimnastykę. Oznaczało to stanie na zimnie przez wiele godzin, a potem, tuż przed obiadem, katorżnicze ćwiczenia i po obiedzie kolejne. Znowu słabi inteligenci odpadali i tracili życie. Na placu obok pracowali ludzie przy walcach, które musieli ciągnąć. Rzekomo trzeba było wyrównać nawierzchnię, a tak naprawdę uśmiercić kolejnych więźniów. Trupy liczono podczas wieczornego apelu. Pilecki ćwiczył przez dwa dni. Trzeciego dnia – przypadkiem i dzięki swojemu sprytowi – dostał się do pracy na zewnątrz (powiedział, że jest zdunem). Miał pracować z czterema innymi więźniami w domu jakiegoś esesmana. Okazało się, że żaden z nich nie jest zdunem. Pilecki mimo to pracę wykonał. Ale gdy przyszło do sprawdzenia, jak działają przeniesione piece, „zawieruszył się”. Nigdy też się nie dowiedział, czy dobrze wszystko zrobił. Zapamiętał z tej pracy jedną rzecz – był zdziwiony i poruszony tym, że poza obozem jest zwykłe życie. Pierwsza piątka stworzona przez Pileckiego zaczęła już działać. Jeden ze zrekrutowanych – kapitan Michał – postępował tak, by pomagać współwięźniom, ale jednocześnie narobić tyle hałasu, by capo był zadowolony. Dzięki niemu Pilecki zaczął pracować w polu. Niestety, jesień 1940 była deszczowa i więźniowie mokli – w pracy i na apelu (starsi więźniowie – ci, którzy przyjechali miesiąc, dwa, trzy wcześniej – mogli mieć lepszą pracę, ale na apelu mokli wszyscy). Różnice między starymi a nowymi więźniami były chyba tylko takie, że nowi doznawali innych form dręczenia. Między więźniami budowały się relacje. Wielu ryzykowało dla innych życiem. A jednak często musieli oglądać kolejną i kolejną śmierć przyjaciela. W obozie część więźniów staczała się moralnie, a część rzeźbiła swój charakter. Ludzie zapominali o swoim poprzednim życiu i w obozie tworzyli nowe (odrzucali tytuły, stopnie, formalne zwroty). Pilecki w ogrodzie komendanta pracował dwa dni – więźniowie wytyczali ścieżki, karczowali zbędne rośliny, wyburzali domki Polaków. Zapamiętał on ocalały obrazek Matki Boskiej, którego nie chcieli zniszczyć, więc powiesili na krzaku. Śnieg go przysypał. Było coraz zimniej. Więźniowie mokli, marzli, spali na zimnych ubraniach zwiniętych w poduszkę i rano zakładali mokre ubranie. Wielu chorowało i umierało. Pilecki trafił do innej pracy dzięki Michałowi. Wraz z innymi (dobrana dwudziestka) rozbierał jeden z domów – przez kilka tygodni markując pracę i odpoczywając trochę. Doskwierał im głód. Głodni więźniowie jedli to, co znaleźli, w tym surowe buraki pastewne, przez co mieli rozwolnienie. Umierali od biegunki lub z wycieńczenia podczas pracy. Dobry opiekun zespołu, Michał, zmarł z wyziębienia. Pracujących wzięto do galopu. Rozładowywali wagony towarowe z materiałów budowlanych. Okrucieństwo Niemców rosło. Niektórzy rozbijali żydowskim więźniom jądra na pieńku. Inni tresowali na ludziach swoje psy do ataków, a te rozszarpywały ofiary. Po ucieczce Wiejowskiego władze obozu zorganizowały stójkę – wielogodzinne (19-godzinne), mordercze stanie na apelu. Ludzie mdleli, osuwali się na ziemię, umierali. Zmodyfikowano ogrodzenie – dodano drugi drut, podpięto prąd, ustawiono wieże strażnicze. Za próby ucieczek zawsze karano śmiercią (wcześniej ubierano więźnia w sposób ośmieszający). Najgorsze były dla pozostałych więźniów stójki (stąd dochodziło do aktów agresji ze strony osadzonych – zabijali w odwecie za swoją krzywdę). Stanowiska blokowych zyskiwali np. Ślązacy, którzy odżegnywali się od bycia Polakami (Skrzypek i Bednarek wykazywali się przed esesmanami). Obóz się rozrastał. Więźniowie mieli coraz wyższe numery, ale ludzi nie było dużo więcej – umierali i byli paleni w krematorium. Pilecki trafił do bloku 3 a. Jednego dnia – po wizycie w ambulatorium – zaobserwował zabawę Niemców. Zakopywali oni więźnia głową w dół i zakładali się, jak długo będzie wierzgał nogami. Na Boże Narodzenie postawiono w obozie kilka choinek. A pod tymi choinkami dawano więźniom razy (to był taki żart po niemiecku). Bicie na stołku po odkrytej części ciała było jedną z lżejszych kar. Ale przy tym biciu wielu zakończyło życie (bito po 50, 75 lub 100 razy). Kolejną karą był bunkier. Mógł być to zwykły bunkier, w piwnicach bloku. Mogła to być ciemnica – bez dostępu światła. Mógł być też bunkier stojący, w którym powinna zmieścić się jedna osoba, a mieściły się cztery, a nawet osiem. Kary były wielogodzinne. Następną karą był słupek – wieszano na nim skazanego za ręce związane z tyłu, czasem bujano nim, co wywoływało potężny ból, a czasem napuszczano na ofiarę psa. Najwyższą karą było rozstrzelanie. Miała być wykonana szybko, więc o nią się modlono. Ale kat – Palitzsch – bawił się ofiarami. Kazał im się rozbierać i biegać po placu. Wtedy trenował na nich celność. Do niektórych nie strzelał – używał bolca do zabijania bydła. Gdy zabijał pewną rodzinę, robił to tak, żeby żona i matka cierpiała najdłużej (zastrzelił jej męża i córkę, a najmłodszemu dziecku roztrzaskał główkę o mur). Na Boże Narodzenie 1940 roku więźniowie otrzymali paczki z ubraniami z domu. Pilecki pracował w stolarni. Na święta stolarze dostali dodatkowe jedzenie z kuchni SS – gulasz. Stolarnię kontrolował Leon Wieczorek (na bloku nr 5 byli młodociani więźniowie – chłopcy w wieku 15 – 18 lat – spośród których wybierał sobie ofiarę do cielesnych uciech, po jakimś czasie pozbywał się jej, wieszając w latrynie). To z nim Pilecki miał problem i musiał przenieść się do stolarni na bloku 9. Potem zaczął pracę w szpitalu – zbijał obramowania do sienników. Rozchorował się, ale nie chciał się położyć w szpitalu, bo budynek był pełen wszy. A poza tym straciłby robotę stolarza. Plaga wszy rozeszła się po obozie. Zarządzono odwszenie. To jednak przyczyniło się do większej gorączki – zdjęcie ubrań, wyjście na zimno, siedzenie w dusznej sali. Pilecki trafił jednak do szpitala. Walczył z wszami – rozgniatał je całym ciałem. W pewnym momencie poczuł rezygnację. Ale to go skłoniło do dalszych działań – nie chciał wpaść w stan, w którym nie widzi sensu walki. Przez nowo poznanego kolegę przesłał kartkę z prośbą o pomoc do polskich lekarzy, których pozyskał do organizacji. Oni sprytnie przenieśli go na inny oddział, gdzie było mniej wszy i gdzie podano mu zastrzyki. Wyzdrowiał po kilku dniach. W czasie rekonwalescencji organizował kolejne piątki w obozie. Pilecki zauważył, że w obozie słowo organizacja zaczęło oznaczać zorganizowanie czegoś – butów, masła, ubrania. Do pomocy siatce postanowił włączyć mniej chętnych do bicia osób pełniących funkcję capo. Nie wiedzieli oni o organizacji, ale wyświadczali różne przysługi. Pileckiego wezwano w sprawie więźniów przyjętych w tym samym czasie co on. A po apelu porannym wraz z kilkoma innymi osadzonymi miał pójść do schreibstuby głównej. Odłączono go od grupy i zapytano, czemu nie pisze listów do domu. Nie czynił tego, by nie narażać bliskich, ale miał przygotowane listy, które rzekomo pisał, a które mu zwracano. Sprawa potoczyła się po jego myśli – uwierzono mu. Wyrzucono go ze szpitala, bo był już zdrowy. Szukał więc jakiejś pracy pod dachem. Trafił do stolarni (innej niż wcześniej). Organizował kolejną piątkę. Dowiedział się o planach członków organizacji – o zamachu (obawiał się jednak, że byli żołnierze, którzy w obozie są pod swoimi nazwiskami, mogliby narazić organizację, więc z nimi i o nich nie rozmawiał). W kwietniu i maju 1941 roku przybyły transporty z Pawiaka. Pilecki organizował kolejną piątkę. Wiosną zorganizowano w obozie orkiestrę. Grała więźniom cztery razy dziennie. Obrazek był makabryczny – zwłaszcza, gdy komanda wracały wieczorem, ciągnąc za sobą trupy, a w tle wybrzmiewały marsze. Esesmani z pogardą patrzyli na podludzi. Niektórych potrzebowali do swoich spraw – potajemnie majstrzy robili dla nich różne przedmioty. Niemcy bali się, że ktoś mógłby donieść na nich do Berlina. Wykazywali się, katując więźniów – liczyli na nagrody za zasługi. Pilecki ocenił całą rzeczywistość obozową jako inny świat, który nie pasował do świata kultury, który sprzyjał zezwierzęceniu. Więźniowie starali się dostać do pracy pod dachem. Najlepszym miejscem był chlew świń – można było podebrać im jedzenie. Radzono też sobie dobrze w stajniach – podjadano owies z cukrem albo podpijano kobyle mleko. W garbarni na kawałkach świńskich skór gotowano zupę. Zdarzało się jedzenie psiego mięsa – nieświadome, a potem świadome w pełni. Pilecki wprawiał się w pracy stolarza i ćwiczył umiejętność odpoczywania, gdy nikt nie wiedział, i markowania pracy, gdy ktoś patrzył. Wiedział, że na jego stanowisko były setki nowych fachowców. Gdy mógł, pomagał przyjaciołom dostać lepszą pracę. Obawiał się przybywających, bo mogli go zdekonspirować (miał takie zdarzenie z majorem Chmielewskim). Współczuł im też, bo widział, jak bardzo nie rozumieli tego świata i żyli światem poza obozem. Zastanawiał się, kiedy zrozumieją lub zostaną złamani. W obozie na niektórych więźniów mówiono muzułmanie – byli oni na skraju wycieńczenia, kości okryte skórą. Pewnego dnia do obozu trafił siostrzeniec Pileckiego (prawie go zdekonspirował). W stolarni rozrastała się siatka organizacji. Nadzór nad stolarzami pełnił Balke.