Doktor Piotr - Streszczenie

Pan Dominik Cedzyna leżał w swoim pokoju. Było ciemno i cicho. Światło księżyca przebijało się wprawdzie przez zaszronioną szybę, świerszcz za zapieckiem czasem się odzywał, a zegar tykał, ale mimo to było za ciemno i za cicho. Pan Dominik nie spał. Nie mógł. Był zdenerwowany i zrozpaczony. Po głowie krążyło mu wiele dziwnych myśli. Czuł ból, żal, strach. Szukał sposobu na uspokojenie się. Zapalał świeczkę, ale to wcale nie pomagało. Widział wtedy list od syna. List, który był źródłem jego nieszczęścia. Uznał jednak, że musi ponownie go przeczytać. Syn pisał, że zaproponowano mu pracę w Anglii, w prywatnym laboratorium chemicznym. Nie chciał jechać. Szukał pracy w Polsce. Chciał wspomóc ojca, mieć z nim kontakt. Tęsknił za rodzicem, ale też za dzieciństwem. Wspominał w liście dawne chwile. Dominik był zły. Zastanawiał się, czemu syn nie chce wrócić do domu. Rozmyślał o rolach ojca i syna, o dziedzictwie. Uświadomił sobie, że to, co robi syn, wynika z tego, co robił ojciec i że syn zaczyna rozwijać się od tego momentu, w którym ojciec się zatrzymał. To była naturalna kolej rzeczy. Żałował jednak, że osiemnastoletniego syna wysłał w świat, by ten się kształcił. Nie było w domu nadmiaru pieniędzy, ale syn mógł się uczyć. Cedzyna uznał, że stracił Piotra, bo już nie mieli wspólnych przeżyć i celów, nie rozmawiali, nie widywali się. A przecież kiedyś syn dla ojca miał szacunek, słuchał go, nie zrobił nic wbrew jego woli. Teraz synowie idą w świat, szukają nowych prawd. Stary człowiek zastanawiał się, jak bardzo zawinił w wychowywaniu syna. Pomyślał też o winie szlachty, z której się wywodził. To ta warstwa społeczna stworzyła postęp i mu hołdowała. To również ta grupa rozproszyła się. Każdy zaczął działać dla siebie. Dominik Cedzyna poszedł na służbę do inżyniera, o którym myślał niezbyt pochlebnie. Musiał pracować, ale nie został mieszczuchem i nie przestał być sobą. Oceniał siebie dość wysoko. Mężczyzna nie rozumiał swojego syna. Czuł, że zostanie sam, gdy ten wyjedzie do Anglii. Bał się też samotnej śmierci. Cedzyna zaczął mówić do siebie – chciał synowi wszystko wytłumaczyć i go przekonać do pozostania, ustatkowania się w pobliżu ojca. Przeklinał naukę, która mu odbiera syna. W końcu zasnął niespokojnym snem.
Pan Teodor Bijakowski to młody mężczyzna, który ukończył Instytut Komunikacji i został inżynierem. Potem też rozsądnie się ożenił z bogatą panną. Jako dziecko mieszkał on na ulicy Krochmalnej. Jego ojciec prowadził niewielki szynk. Chłopak biegał w błocie z kolegami i bawił się, strzelając kamieniami z procy. Trafił raz pewną damę w średnim wieku, która postanowiła zainwestować w jego edukację. Teodor był zdolny – dostawał nagrody za naukę. Zdał do gimnazjum, potem do Szkoły Głównej na wydział matematyczny, aż wreszcie dostał się do Instytutu Komunikacji. Budował mosty i duże dworce. Dobrze zarabiał, trzymając się lepszych posad i wpływowych ludzi. Sporo pieniędzy odłożył, choć i wiele wydawał na uciechy. Pomagał rodzinie z Krochmalnej. Wraz z małżonką miał willę na południowym wybrzeżu Krymu. Żyło mu się dobrze i wygodnie. Jego nową pracą było budowanie kolei w kraju. Przyjął wtedy na posadę Dominika Cedzynę, obywatela ziemskiego. Najpierw był on dozorcą, potem nadzorował ludzi, a z czasem dostał zadania bardziej odpowiedzialne. Pan Bijakowski z nieskrywaną przyjemnością zarządzał dawnym panem na włościach – upokarzał go. Cedzyna nigdy nie pokazał, co czuje. Zawsze uważał, że i tak jest lepszy od Bijakowskiego. Wieczorami szedł do miasteczka, by odebrać pocztę. Gdy dostał list od kochanego Piotrusia, czytał go w domu, dzieląc tę przyjemność na kilka dni. Pewnego razu pojechał z inżynierem do folwarku Polichnowicza. Bijakowskiego interesowało wzgórze pełne skał osadowych i gliny. Zanim mogli porozmawiać z właścicielem terenu, widzieli, jak z domu wynoszone są meble. Gdy już weszli do dworku, zobaczyli rozgardiasz. Okazało się, że rzeczy zabierane są na poczet długów Polichnowicza. Młody inżynier wytargował zakup kamienia i gliny z góry właściciela ziemskiego. Sytuacja Polichnowicza i Cedzyny była podobna – ziemiaństwo ubożało i traciło majątki. Pewnego dnia Bijakowski i Cedzyna rozmawiali o gruntach i płodozmianie – dla byłego dziedzica był to temat, do którego się zapalał, dla inżyniera za to zupełnie niezrozumiały. Bijakowski zastanawiał się nad zainwestowaniem w dom, w którym mógłby z żoną mieszkać latem. Ale nie wiedział, co zrobić z ziemią. Cedzyna za to myślał, że mógłby zostać rządcą majątku i w ten sposób, chociaż wrócić na rolę. Niestety, inżynier rozprzedał ziemię. Została ona podzielona na małe kawałki. Dominik Cedzyna został przez Bijakowskiego przyuczony do zarządzania wydobyciem skał, gliny i pracami ludzi. Swoją pracę wykonywał rzetelnie.
W niespokojnym śnie Dominika Cedzyny stał on na grobli, w pobliżu zamarzniętego stawu, widział idącą ku niemu postać, którą był jego syn. Próbował on chwycić tonącego Piotrusia, ale czuł tylko zimno. Nie mógł nic zrobić. Obudził się. Czuł wciąż niepokój. Nagle usłyszał czyjś głos. Nie od razu wiedział, kogo słyszy. Nie dowierzał, że za progiem domu stał jego syn. Cedzyna szlochał. Przytulał Piotra. Chciał nagrzać w izbie, ale syn uznał, że jest ciepło. Miał tylko ochotę przespać się. Ojciec położył go na zielonej sofie z dawnego domu. Piotr śnił, że wciąż jest w pociągu i słyszy dzwonki. Trochę też poczuł się dzieckiem, które potrzebuje opieki. Po przebudzeniu doktor Piotr powiedział sam do siebie, że nie pojedzie do Anglii.
Kilka dni później pan Dominik Cedzyna wracał do domu z miasteczka. Był zadowolony, że czeka na niego syn. Przed wyjazdem zlecił mu sprawdzenie rachunków. Doktor Piotr wydawał się rozkojarzony, smutny. Powiedział do ojca, że musi jednak wyjechać do Anglii. Powodem miało być to, co zobaczył w rachunkach. Zapytał ojca, skąd były pieniądze, które ten mu przez cztery lata przysyłał. Cedzyna stwierdził, że nie okradał Bijakowskiego i nie sprzedawał na boku kamienia czy gliny. Inżynier nie chciał mu płacić tantiem od sprzedaży materiałów. Za to zalecił mu tańszą produkcję. Cedzyna płacił robotnikom mniej, niż było początkowo mówione. Uznał, że nie był złodziejem. Doktor Piotr stwierdził, że musi spłacić dług, bo jego nauka okupiona była ludzką krzywdą. Spór ojca i syna trwał długo. Cedzyna nie rozumiał racji Piotra. Ten zaś uważał, że zarówno Bijakowski, jak i ojciec nie postąpili dobrze. Pożegnanie mężczyzn było chłodne. Dominik nazwał syna durniem. Myślał, że to wróci mu rozum. Piotr wyszedł. Pan Cedzyna jakiś czas później ruszył w stronę stacji. Sądził, że widzi wracającego syna, ale był to jeden z robotników, który – jak się okazało – pomógł Piotrowi z bagażem. Pan Dominik ruszył przed siebie – zmalał, przygarbił się, łkał.

Sprawdź pozostałe wypracowania:

Język polski:

Geografia: